Świerczewski ciągle straszy

Trafiłem ostatnio na informację o podjętej przez redakcję "Gazety Polskiej Codziennie" akcji zwracania uwagi na relikty komunistycznego nazewnictwa ulic i placów naszych miast. Ponieważ takie nazwy ulic nie od dziś rażą mnie okrutnie (w przeciwieństwie do wielu mieszkańców tych ulic), pozwoliłem sobie dokonać ich inwentaryzacji w okolicach Jeleniej Góry. Kotlina Jeleniogórska bywa nazywana "czerwoną kotliną". Nazwa ta pojawiła się chyba w latach 70., gdy po utworzeniu województwa jeleniogórskiego nastąpił desant partyjnych kadr tworzących wojewódzką administrację (najbardziej spektakularną nominacją było osadzenie Stanisława Cioska na stanowisku I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR). Pewne ślady tego dziedzictwa do dziś są widoczne, także w nazewnictwie ulic.

Znajoma działaczka samorządowa powiedziała kiedyś, że w wielu sprawach decydujące były działania podjęte w pierwszej kadencji samorządu (w latach 1990-94). Po wyborach w 1990 r. w lokalnych środowiskach nagle przestały działać dawne komunistyczne układy i wtedy był sprzyjający klimat do różnych zmian, będących wyrazem zerwania z niechlubną przeszłością. Dotyczy to także postkomunistycznej spuścizny nazewniczej. Z dzisiejszej perspektywy można stwierdzić, że z komunistycznego nazewnictwa w miarę skutecznie wyczyszczono ulice w tych gminach, które zabrały się za to od razu po 1990 roku. W radach większości gmin niewielu było wtedy postkomunistycznych aparatczyków, a zmiany były społecznie oczekiwane.

W kolejnych kadencjach samorządu nie było już tak łatwo. Upadały zakłady pracy, pojawiło się bezrobocie, narastały społeczne problemy, ludzie zaczęli myśleć głównie o innych sprawach niż dekomunizacja nazw ulic. A we władzach z powrotem pojawili się starzy "sprawdzeni działacze", bynajmniej niezainteresowani usuwaniem reliktów komuny. Oni to zwykle przekonywali mieszkańców (niestety skutecznie), jakie to straszne komplikacje i niepotrzebne koszty przyniesie pozbycie się nazwisk komunistycznych aparatczyków z ulic i adresów. I choć partyjny beton nie wszędzie zdominował rady, to okazał się na tyle wpływowy, że po wyborach samorządowych w 1994 r. dekomunizacja nazw ulic właściwie wygasła, nie doprowadzona do końca.

Na Dolnym Śląsku akcję dekomunizacyjną wzorcowo przeprowadzono we Wrocławiu, gdzie w wyniku generalnego przeglądu jednocześnie zmieniono nazwy ponad sześćdziesięciu ulic i placów. By uniknąć chaosu i problemów z nieaktualnymi adresami w dokumentach, a także aby dać ludziom czas na przyzwyczajenie się do nowych nazw, pozostawiono dwuletni okres karencji, gdy równoprawne były nazwy stara i nowa. Ale np. redaktorzy Radia Wrocław, mieszczącego się wówczas przy ul. Armii Radzieckiej, od razu po podjęciu uchwały przez Radę Miejską zaczęli przyzwyczajać słuchaczy do tego, że od stycznia 1992 r. będzie to ulica Karkonoska, a po Sylwestrze o Armii Radzieckiej przestali w ogóle wspominać.

W okolicach Jeleniej Góry szybko, bo w 1991 r. zdekomunizowano nazwy ulic w Karpaczu. Zrobiono to tak gruntownie, że nawet główną ulicę miasta 1 Maja (w zdecydowanej większości gmin ulice o tej nazwie pozostawiano bez zmian) przemianowano na Konstytucji 3 Maja. Wpadkę zaliczył jednak Urząd Rady Ministrów, który nie podjął stosownej decyzji w kwestii uchylenia nazwy Bierutowice, nadanej tuż po II wojnie światowej osiedlu przyłączonemu w 1954 r. do Karpacza. I tak teoretycznie Karpacz Górny ciągle jest Bierutowicami, choć od lat nikt tej nazwy nie używa, zniknęła ona z map, tablic i dokumentów.

Podobnie szybko pozbyły się większości komunistycznych nazw Kowary, choć utrzymały się tu ul. Pstrowskiego i Buczka. W mieście tym natomiast w późniejszych latach miał miejsce kuriozalny spór, kiedy to kontrowersje wzbudził projekt nazwania nowowybudowanej ulicy imieniem Władysława Jagiellończyka – króla Czech, który w 1513 r. nadał Kowarom prawa miejskie (Śląsk w tym czasie był częścią Królestwa Czeskiego). Oponenci argumentowali, że nie do przyjęcia jest upamiętnianie obcych władców. Zwyciężył jednak zdrowy rozsądek i radni zatwierdzili projekt uchwały.

Gruntowną i skuteczną akcję dekomunizacyjną przeprowadzono w Jeleniej Górze w 1993 r. (i chyba był to ostatni moment, bo rok później do władzy w mieście doszła koalicja SLD i Unii Wolności), kiedy to przemianowano 25 ulic i placów. Tej konsekwencji zabrakło już w Szklarskiej Porębie, gdzie od samego początku działalności samorządu silną pozycję we władzach miał dawny partyjny beton. I tak pozbyto się generała Świerczewskiego (choć dawni PZPR-owcy krzywo patrzyli na przemianowanie ulicy na Franciszkańską), ale do tej pory straszą ulice Armii Ludowej i Armii Czerwonej, choć one akurat nie rzucają się w oczy, bo znajdują się na peryferiach miasteczka. W centrum za to mamy ul. Pstrowskiego, a Urząd Miasta do dziś mieści się przy ulicy Mariana Buczka! Kilkakrotnie podejmowane przez niektórych radnych inicjatywy, by zmienić przynajmniej tę ostatnią kompromitującą nazwę, zakończyły się niepowodzeniem.

Swoisty skansen komunistycznych nazw pozostał w Piechowicach. Główna ulica miasta ciągle nosi nazwę Michała Żymierskiego, pozostały też ulice Aleksandra Zawadzkiego, Mariana Buczka, Marcelego Nowotki, 22 Lipca(!) i oczywiście Karola Świerczewskiego. W ogóle nazwisko komunistycznego generała straszy jakoś w szczególnie wielu miejscowościach. Jego ulice
posiadają też Janowice Wielkie i Łomnica, a w ościennych powiatach Lubawka i Leśna. Cóż, gdyby Piotr Świerczewski w reprezentowaniu Polski osiągnął tyle co Kazimierz Deyna lub Włodzimierz Lubański, do dekomunizacji wystarczyłoby podmienić imię. A tak, raczej nie da się pójść na łatwiznę.

Tak więc Świerczewski do spółki z Żymierskim i Nowotką straszą nadal i – co najbardziej przeraża – większości mieszkańców jest to obojętne. Nie ma sensu w tym miejscu rozpisywać się o "zasługach" tych panów. Co charakterystyczne, tuż za miedzą Czesi, którzy do końca komuny mieli gdzieniegdzie ulice a nawet pomniki Stalina, wyczyścili przestrzeń publiczną z tego rodzaju pamiątek niechlubnej przeszłości dokładnie. Nie do pomyślenia jest, żeby uchowała się gdzieś ulica Gottwalda czy Novotnego. A u nas? Po prostu wstyd.

Jacek Potocki, 7 stycznia 2013